Bardzo odważna opcja
BEZ ROZGRZEWKI - Andrzej Grygierczyk
Tak to 25-letnia lekkoatletka z Bydgoszczy uzasadniła w mediach społecznościowych: „Postęp wymaga zmiany, ale zmiana nie wymaga pozostawiania po sobie wrogów. Zamykam ważny rozdział swojej kariery (…). Wierzę, że teraz jest ten właściwy moment do podjęcia ryzyka, trenowania na moich zasadach i sięgnięcia po te upragnione wyniki. Kiedy? Daję sobie czas (...)”.
Od siebie dodaliśmy: „Sułek-Schubert na razie nie podała, kto będzie jej nowym szkoleniowcem, ale nieoficjalnie da się usłyszeć, że będzie to „odważna opcja”, łączona krajowo-zagraniczna”.
I właśnie podczas zorganizowanego przed kilkoma dniami mityngu Copernicus Cup w Toruniu ta „odważna opcja” potwierdziła się z całą rozciągłością – zawodniczka pojawiła się w towarzystwie brytyjskiego trenera Toniego Minichiello. Z pozoru nic nadzwyczajnego, pomijając to, że ów trener ma w swoim CV złoty medal olimpijski, który w 2012 roku w Londynie wywalczyła jego podopieczna – również Brytyjka – Jesicca Ennis-Hill. Tyle że sława i chwała szkoleniowca skończyła się dokładnie 10 lat później, w 2022 roku, kiedy został dożywotnio pozbawiony prawa do prowadzenia zajęć treningowych na terenie Wielkiej Brytanii. Wszystko przez coś, co zwykło się nazywać złym dotykiem, a na co skarżyły się zawodniczki będące pod opieką Minichiello. Zarzuty musiały być i poważne, i nie do podważenia, skoro brytyjska federacja okazała się aż tak pryncypialna i bezlitosna. Choć z drugiej strony sprawa nie znalazła finału przed żadnym sądem, co też daje trochę do myślenia; może wszystkie wplątane w nią osoby uznały, że lepiej zamknąć ją tak, niż nadawać jeszcze większy rozgłos? Ale argumenty padały takie: „Są to rażące naruszenia, które miały poważne konsekwencje dla zdrowia psychicznego i dobrego samopoczucia sportowców będących pod jego opieką”.
Pojawienie się Minichiello w Toruniu nie mogło oczywiście ujść uwadze obserwatorów polskiej sceny lekkoatletycznej, a zwłaszcza władz tej dyscypliny sportu, które szybko i skwapliwie odcięły się od decyzji zawodniczki. Wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Marek Plawgo napisał na platformie X „Adrianna Sułek-Schubert podjęła decyzję o współpracy z Tonim Minichiello w pełni niezależnie. Trener Minichiello nie jest finansowany przez PZLA”.
Nie da się ukryć: zaangażowanie do pracy człowieka z takimi zapisami (plamami) w życiorysie można uznać albo za akt odwagi, albo desperacji, albo niewiary w wydarzenia, które odebrały szkoleniowcowi prawo pracy w Wielkiej Brytanii.
Odwagi – przynajmniej w głoszeniu swoich racji – pani Sułek-Schubert nigdy nie brakowało. Rozdaje razy na lewo i prawo, nie oszczędzając bodaj nikogo. Na przykład swojej macierzystej federacji, której zarzuciła niechęć do finansowania jej przygotowań do igrzysk olimpijskich w Paryżu w trakcie ciąży. Nieco później wściekła się na człowieka, który – bez żadnego komentarza – upublicznia suche wyniki lekkoatletyczne; chodzi o Tomasza Spodenkiewicza, któremu zarzuciła... hejt. Na marginesie: wejściem w polemikę z nim wzbudziła zażenowanie w środowisku lekkoatletycznym.
No to może desperacja? Niewykluczone, że to pochodna jej nadzwyczajnych ambicji i przekonania, że jeśli nie zrobi żadnego ruchu w kierunku poprawy wyników sportowych, to i nie osiągnie wymarzonych sukcesów.
Wreszcie niewiara (bagatelizowanie?) w przeszłe wydarzenia z udziałem nowego szkoleniowca. Notabene wspomniana Jessica Ennis-Hill nigdy nie powiedziała złego słowa o swoim trenerze.
Tu nie ma co podsumowywać i komentować. Tu jest co najwyżej miejsce na stwierdzenie, że mamy do czynienia z osobą na swój sposób kłopotliwą. Tylko że wiele wskazuje na to, iż jest kłopotliwa nie tylko dla otoczenia, ale i dla samej siebie.