Baraże...
REMANENT - Jerzy Chromik
Co to był za tydzień! Prawie codziennie mecz o najwyższą stawkę. Już we wtorek i środę Wrocław nie wierzył przyjezdnym z Sewilli i Londynu. Nieważne, kto pierwszy rzucił kuflem, bo... ucierpiało urocze centrum miasta. Żadna ustawka. Po prostu męskie porachunki nawalonych, ale grzecznych niedźwiadków.
Dolnośląskie piwo było dla Angoli tanie jak barszcz, więc nie żal posłać nawet pełną szklankę w kierunku Hiszpana. Co z tego, że na trasie przelotu siedział zagubiony sympatyk zdegradowanego Śląska. Chuligan nie wybiera. Wybierają czasami chuligana.
Sam finał Ligi Konferencji początkowo nie zapowiadał się jako jednostronny, bo to ci z Sewilli mieli do przerwy więcej z gry, ale po zmianie stron areny to tamci z Londynu mieli więcej z pucharu. Pokwitowali bezproblemowo trofeum. 4:1 dla ubranych na niebiesko to na tym szczeblu deklasacja. „Chelsea Hotel” Leonarda Cohena w tym stanie rzeczy przywołał się z mej pamięci samoistnie. Nuciłem utwór aż do czwartku, kiedy to zaczęła się pora barażowa. Nie mylić z deszczową.
W kinematografii „Baraż” to nagradzany debiut krótkometrażowy reżysera i kompozytora Tomka Gąssowskiego, który ma rodzinne koligacje z Wojtkiem. Tym od „Gdzie się podziały tamte prywatki”. Jeśli jednak przechodzimy do futbolu, to w tym wypadku bardziej tłumaczyłby się tytuł „Gdzie się podziały tamte drużyny”. Ano w I lidze. Teraz chciały wrócić do S.A.
Od dawna jest mi wszystko jedno, kto spada, a kto wchodzi do Ekstraklasy. Musi być tylko porządek w nazewnictwie. Jak Górnik, to jeden, jak Zagłębie, to też jedno. No i jedna Pogoń. Za awansem. Przed barażami było jasne, że nikt nie popsuje mi nowej tabeli w sezonie 2025/26.
Wpłynęła Arka, dokooptowano drużynę bukmacherów z Niecieczy (Bruk-Bet) i bez względu na wyniki czwartkowych półfinałów mogła wrócić do koryta tylko jedna Wisła. Wróciła ta z Płocka, co Lajkonik przyjął ze zrozumieniem jak kolejną wycieczkę z Warszawy.
Decydujący baraż, czyli tzw. finał, grano w niedzielę w porze meczu Igi Świątek, więc pozostawał chyba wyłącznie w sferze zainteresowania KGHM-u i Orlenu. Moja ulubiona fraza – mieć Miedź i nie mieć awansu – raz jeszcze, niestety, znalazła potwierdzenie i nici z zastępczych derbów regionu Lubin – Legnica.
O wiele łatwiejsza do przewidzenia była sobotnia Liga Mistrzów. Inter nawet lubię, bo to na Stadio Giuseppe Meazza pisałem pierwszy wyjazdowy reportaż z meczu pucharowego Internazionale – Legia Varsovia. Podczas pożegnalnego bankietu dostałem na wizytówkach redakcyjnych cenne autografy Mazzoli i Facchettiego, przechowywane pieczołowicie do dziś. Emocjonalnie było mi więc bliżej do Mediolanu, ale trzeba oddać drużynie paryskiej, że rozbiła w puch Włochów. Uno, due, tre, a nawet pięć. Chelsea wysiada przy takim PSG!
Postaciami finału w Monachium (nie ma to, drogi Bayernie, jak mieć najważniejszy mecz roku u siebie i oglądać go z trybun, co nie?) byli jednak ci nieobecni. Były właściciel Interu Ernesto Pellegrini, zmarły w dniu meczu, oraz córeczka Luisa Enrique – Xana, która odeszła niemal sześć lat temu. Koszulka z grafiką symbolizującą jej radość po wygranej Barcelony w 2015 roku, którą założył po meczu jej cieszący się z kolejnego sukcesu ojciec, wyciskała łzy. Najlepsza z możliwych dedykacja dla tej najdroższej. Powtórzenie tamtego potrójnego trofeum z drugim klubem. Najpierw w Katalonii, teraz pod dachami Paryża. I taka konstatacja. W finale igrzysk olimpijskichw 1992 grali przeciwko nam Guardiola i Enrique. Dziś wielcy, utytułowani trenerzy o światowej sławie. A gdzie są nasi chłopcy z tamtego meczu? Kowalczyk, Mielcarski, Juskowiak... Komentują mecze w telewizjach, niekoniecznie nawet kodowanych, i przekonują, że oni zagraliby lepiej w konkretnej sytuacji niż Mbappe, Yamal czy Raphinha. Może i tak. Ale chyba wyłącznie w barażu o sławę.
