Sport

Alcaraz z Alcatraz?

REMANENT - Jerzy Chromik

Inicjały są bardzo ważne, choć nie mamy na nie większego wpływu ani zaraz po urodzeniu, ani tym bardziej przed. Redaktor Żyżyński dostał na imię Żelisław i miał zagwarantowane ostatnie miejsce w dzienniku lekcyjnym. Gdy Żelek dojrzał i został ojcem, to potomkowi dał Żywisław. Tak na wszelki wypadek, bo dostrzegł lukę w abecadle. Po ŻEL w jego imieniu mógł się bowiem pojawić w szkole jeszcze ktoś w spisie uczniów, a po Żywisławie nie zmieści się już raczej nikt. Sytuacja wyjątkowo komfortowa.

Rodzice, nie tylko ci po polonistyce, od dawna lubią swoje dzieci czynić wyjątkowymi, zanim te coś w życiu osiągną. A gdy już się przebiją do świadomości zbiorowej i staną się popularne w sporcie, zawodzie lub popkulturze, to mają, jak znalazł. Przykłady można mnożyć, choć nie bez trudu. Pierwsze, które od razu mam z przodu głowy, to Kajetan Kajetanowicz i Tomasz Tomaszewski.

Ja też mam takich naznaczonych przez alfabet. Przyjaciel od pół wieku, z liceum jeszcze im. Manifestu Lipcowego, to dziś jeden z najbogatszych mieszkańców powiatu, więc mogę podać tylko inicjały – HH.

Jest bogaty, więc ma prawie wszystko. Ale kto bogatemu zabroni żyć ubogo? A ja przecież nie kupię przyjacielowi w prezencie nowego audi A7, bo ma jeszcze całkiem dobre A5. W trudnej sytuacji finansowej polskiego emeryta może więc liczyć ode mnie od paru lat tylko na prezenty z firmy HH. Przed rokiem dostał czapkę bejsbolówkę, a ostatnio tzw. nerkę, aby zawsze mógł mieć przy sobie milion euro w gotówce. Tak na drobne wydatki.

Ten może nieco kuriozalny wstęp do felietonu pozwala mi przejść płynnie do kolejnego gościa z inicjałami HH. To Hubert Hurkacz, bohater sobotniej nocy. Co z tego, że przegrany? Najważniejsze, że wreszcie walczący! Wśród moich przyjaciół nie miał ostatnio dobrych notowań. Oględnie mówiąc, używali niezbyt wyszukanych argumentów, dlaczego nie są w stanie oglądać jego występów. Oprócz określeń typu człapacz czy galareta bywał również porównywany do Czesława Majewskiego z „Kabaretu Olgi Lipińskiej”, który odwracał głowę i pytał wszystkich, czy ma grać.

Ale Hurkacz wreszcie nam zagrał! Doprowadził do ściany płaczu Rublowa, a później, już w półfinale, Polak grał jak z nut i niewiele zabrakło, by zwyciężył w pierwszym secie do zera! Włączył mu się jednak tryb samolotowy i nie wykorzystał kilku szans.

– To tylko sport, prezesie – przekonywał Jana Englerta dobrze wszystkim znany Grundol po porażce Czarnych z Białą Białystok.

I trzeba się z tym zgodzić, bo o szczęściu, nie tylko przy siatce, decydują detale, jak mawia na trzeźwo TH.

Tę porażkę i brak „Hubiego” w finale przeżywałem w szerszym niedzielnym gronie podczas święta pizzy. Jedna z pań przy stole opowiedziała o swojej mamie. Mówiła o budziku nastawianym przez nią podczas Australian Open na drugą w nocy, bo starsza pani nie chciała przeoczyć meczu Hurkacza. Okazało się, że w młodości grała z sukcesami w tenisa. Ostatnio chciała nawet wyrzucić z piwnicy zakurzone puchary. Córka jej nie pozwoliła, bo miała w pamięci epizod, gdy mama już po siedemdziesiątce podczas wakacji ośmieszyła amatora tenisa w sile wieku, który – aby z nią wygrać – dał jej podstępnie większą i cięższą rakietę.

Andrzej Poniedzielski przekonuje od lat, że można zmienić kobietę, ale to niczego nie zmieni. Hurkacz zmienił ostatnio dostawcę sprzętu, trenerów, a wygląda na to, że i sposób gry. O kobietach na razie cisza. Tak czy owak, to nie Polak zbiegł w sobotę z Alcatraz, a Alcaraz uciekł Polakowi. Spod rakiety.

Ale jeszcze go dopadniemy!

Alcaraz nie uciekł z Alcatraz, tylko Hurkaczowi spod rakiety. Fot. Paweł Andrachiewicz / Press Focus