Albo meloman, albo szukajmy Teda Lasso!
MUCHA NIE SIADA - Tomasz Mucha
Wcale się nie chwalę, ale uważam, że ten pomysł ma same plusy.
Po pierwsze: nowy selekcjoner będzie najlepiej znał osobistą playlistę swojego najważniejszego piłkarza. Probierz poległ przecież na tym, że nie cieszyły go wcale „małe rzeczy” piosenkarki Sylwii Grzeszczak, których bezkompromisowym wielbicielem okazał się Lewandowski. Jak więc widać muzyka wcale nie łagodzi obyczajów w kadrze, ale tą nominacją przynajmniej rozbroimy wojnę na przeboje. Będzie jedna obowiązkowa lista i kropka.
Po drugie: w zarzewiu też zdusimy konflikt o opaskę. Lawinę zdarzeń, którą piosenkowa przepychanka uruchomiła, zrzucając z ławki synka z Bytomia, państwo doskonale znacie, nie będę jej tu opisywał. Ale nie potrafię zrozumieć, co podkusiło Probierza, by zabrać kapitański atrybut „Lewemu”, tym samym zdjąć z dezertera całe odium krytyki i wziąć na siebie wszystkie ciosy... Wiadomo, że uczymy się tylko na swoich błędach – a z nauki tej i tak zwykle dupa blada – ale meloman Lewandowski może jednak na tej lekcji skorzystać: spokojnie wytrzyma ciśnienie, choćby w duchu chciał kapitana udusić, gdy ten, zamiast bitwy, chciałby tylko bit. No ale przecież wtedy to byłoby samobójstwo.
Po trzecie wreszcie: prezes Kulesza zapowiada, że nowy selekcjoner musi znać krajowy futbol, polskich piłkarzy. Okej, jest to konstatacja jak najbardziej słuszna i oczywista – dyrygent musi znać swoich muzyków. Selekcjoner Lewandowski co prawda miałby może większe rozeznanie we wszystkich Lopezach, Garciach, Rodriguezach czy Fernandezach, ale grając dla polskiej drużyny od prawie dwóch dekad, dobrze wie, kto się nada z Kowalskich, Nowaków, Wiśniewskich i Zielińskich; choć tych ostatnich to może niekoniecznie, bo to przecież zdrajcy. W razie czego dorzuci do playlisty „Gdzie są moi przyjaciele?”, ktoś w tej republice w końcu się znajdzie.
No dobrze, mam też wariant alternatywny, bo zakładam, że wynalazki pionierskie uznanie znajdują sobie ostrożnie i futbolowy światek może nie być na ten akurat gotowy. Proponuję więc na selekcjonera Teda Lasso! Jeżeli ktoś nie wie, to bohater znakomitego serialu o trenerze futbolu amerykańskiego, który przeprowadza się do Anglii i zostaje opiekunem drużyny piłkarskiej AFC Richmond.
Zaraz – ale jak się ma football do soccera, obruszy się jeden z drugim! Otóż nie ma to żadnego znaczenia – chodzi o podejście. Szefowa klubu też była przekonana, że w ten sposób uwali zespół, który był oczkiem w głowie jej byłego męża, tak miała dokonać się jej zemsta – facet miał cierpieć. Miał patrzeć na kompromitację ukochanej drużyny i płakać. A czyż cały naród nie cierpi, patrząc jak gra reprezentacja? Tymczasem Ted Lasso ze swoim zaraźliwym jankeskim optymizmem wyniósł zespół na szczyt, po drodze ustawiając do pionu – a jakże! – największego gwiazdora.
Mottem drużyny staje się zaś łacińska sentencja „gradarius firmus victoria”, która w serialu symbolizuje strategię skupioną na małych krokach ku osiągnięciu celu. A więc i „małe rzeczy” będą w cenie! Więc może dajmy już spokój rodzimym nerwusom i portugalskim smutasom – tylko ktoś pokroju Teda Lasso jest obietnicą, że z naszego cierpienia wpadniemy w futbolową euforię. Zatem szukajmy Teda!
Selekcjoner Lewandowski co prawda miałby może większe rozeznanie we wszystkich Lopezach czy Fernandezach, ale grając dla polskiej drużyny od prawie dwóch dekad dobrze wie, kto się nada z Kowalskich, Nowaków i Wiśniewskich... Fot. Press Focus