Sport

A niech Robert jedzie do tej Arabii!

Rozmowa z Grzegorzem Lato, byłym reprezentantem Polski, królem strzelców MŚ 1974, dwukrotnym medalistą mundiali, byłym prezesem PZPN-u

Robert Lewandowski po czerwcowym zamieszaniu wrócił do kadry i znów strzelił gola. Do setki brakuje mu ich już tylko czternastu. Fot. IMAGO / Press Focus

REPREZENTACJA

Słyszę po głosie, że jest pan w świetnym humorze. Z powodu wyników reprezentacji Polski?

- Z powodu pięknych okoliczności przyrody. Siedzę przy kawce, na szczytach Bieszczadów i spoglądam sobie z góry na tę naszą piłkarską rzeczywistość.

No proszę. I co tam z tego „bieszczadzkiego Olimpu” widać?

- Że niepotrzebnie tę bramkę z Finlandią straciliśmy. Już nasi poczuli, że tacy mocni są i że mogą sobie konsekwencję w grze odpuścić. Dobrze, że przy tym drugim trafieniu sędzia to pchnięcie naszego zawodnika zauważył i gola Finom anulował, bo jeszcze by nerwowo było.

Rany boskie! Cztery punkty zdobyliśmy w dwóch meczach, wróciliśmy z przytupem do gry o mundial, a pan zaczyna od narzekania!

- No bo jedna jaskółka wiosny jeszcze nie czyni. A w tym przypadku – jedna wygrana jeszcze nam radosnej jesieni piłkarskiej nie zapewnia. Ale fakt, że oczywiście sytuacja jest lepsza niż była parę miesięcy temu. O te baraże to my już chyba spokojni możemy być. Choć – zdaje się – w październiku teraz na Litwie zagramy?

Owszem.

- No a Litwa – widzi pan – nieźle Holendrom stracha napędziła. Nikogo dziś w piłce nożnej zlekceważyć nie można, bo można sobie wstydu w ten sposób narobić.

A nie miał pan wrażenia, że w Rotterdamie gospodarze i nas – zwłaszcza w drugiej połowie – zlekceważyli?

- Nie. Holendrzy chcieli strzelić na siłę drugiego gola, powiem panu, żeby mieć spokój i żeby im remisem pod ich bramką nie śmierdziało. A tu nagle „bum bum” i mamy 1:1.

Czyli to my zagraliśmy tak dobrze?

- Czy tak naprawdę dobrze – nie jestem pewien. Były momenty, które – jak w wielu poprzednich meczach – mocno mnie denerwowały.

Na przykład?

- Ja wiem, że to nowoczesny futbol. Ale serce mi czasem przestaje bić, gdy gramy sobie w poprzek boiska tuż przed naszą „szesnastką”, a potem jeszcze do bramkarza podajemy, a on piłkę pod presją rywala musi zagrywać. Już raz takiego gola – chyba w Helsinkach, prawda? – straciliśmy, bo przecież karny dla Finlandii po takim błędzie w rozegraniu się nam przydarzył. Z drugiej strony – podobało mi się, powiem panu, jak w tych dwóch meczach nasze chłopaki biegały!

Szybko biegały – jak Robert Lewandowski za piłką przy drugiej bramce z Finami.

- Ano właśnie! On wciąż potrafi takie sytuacje wykorzystywać. Choć samą grą, powiem panu, znów na kolana nie rzucił. Ale najważniejsze, że znów strzela gole.

A jak zacznie regularniej i więcej grać w Barcelonie, to znów będzie „starym dobrym Lewym”?

- Nie wiem, czy zacznie, bo przecież wciąż chodzą słuchy, że może z tej Barcelony odejść.

Byłaby tragedia dla polskiej reprezentacji, gdyby rzeczywiście odszedł – na przykład do Arabii Saudyjskiej?

- No właśnie niekoniecznie, powiem panu. On zawsze najgroźniejszy był wtedy, kiedy grał regularnie, mecz po meczu. A nie wchodził z ławki na kwadrans czy dwa. A w tej Arabii pewnie by z miejscem w składzie problemu nie miał.

Ale tam poziom ligi pewnie nieszczególny...

- A skąd Ronaldo przyjeżdża na mecze Portugalczyków? Od Saudyjczyków właśnie. I patrz pan, w jakiej formie jest! Gole wciąż strzela, po dwa na mecz! Więc i Robert mógłby tak strzelać. Może niech więc jedzie do tej Arabii?

Dobra, wróćmy do tego, co było. Spodziewał się pan – po czerwcowym cyrku – że tę kadrę stać na remis w Holandii?

- Dużo mamy w historii porażek z Holendrami. Ale i parę fajnych wygranych. 4:1 ich potrafiliśmy rozbić, jak byli wicemistrzami świata. I 2:0 też. Więc jakoś nieźle nam się chyba z nimi grywa. Trzeba tylko jednego: walczyć, gryźć trawę. I nasi to robili.

Ta walka, zaangażowanie, ambicja – to jest piętno Jana Urbana na tej kadrze?

- Jeszcze nie popadajmy w euforię, ale mogę powiedzieć tak: pewnie mądrze do nich przemówił – bo na treningi czasu nie miał – że ich przekonał do tej walki, zaangażowania. Nawet nasza linia obrony zaczęła mi się podobać! Twardo, zdecydowanie, czasem z przytrzymaniem piłki, dobrym jej wyprowadzeniem... Bednarek zagrał niemal bezbłędnie, ale i tak najbardziej mi się ten debiutant podobał.

Przemysław Wiśniewski?

- Tak! Grę dobrze czytał, szedł z determinacją do piłki, z ryzykiem, ale pewny siebie. Dobrze, że trener nie boi się postawić na takich, co do tej pory w tej kadrze nie grali pierwszych skrzypiec, albo nie było ich wcale. Za bardzo chyba przyzwyczailiśmy się do niektórych nazwisk. Poprzedni selekcjoner co prawda też powoływał nowicjuszy, ale ostatecznie grali sami „starzy znajomi”. A tu wciąż znaleźć można wartościowe wzmocnienia, jeśli tylko dobrze poszukać.

Jak patrzyłem na niektóre akcje Jakuba Kamińskiego wzdłuż linii, to jakbym widział... Grzegorza Latę z Brazylią w 1974: wiatr nie do zatrzymania. Zgadza się pan?

- Z trzynastką grał, co nie?

Tak jest.

- No widzi pan: nawet trzynastka może być szczęśliwa. Fajnie dawał radę, ale to tylko potwierdzenie tego, co zawsze powtarzałem: trzeba powoływać i dawać szansę gry tym, którzy mają miejsce w podstawowym składzie u siebie w klubie. Jak Kamiński w Kolonii. Swoją drogą – anegdotkę związaną z numerami na koszulce panu przypomnę.

Słucham uważnie!

- Jak wyjechałem na kontrakt do Lokeren, dostałem tam numer 22 na plecy. W Polsce wciąż grano wtedy od 1 do 11, więc ówcześni dziennikarze – gdy zobaczyli moje zdjęcia z Belgii - szybko zaczęli pisać, że Lato głównie na ławce siedzi. Jeden jedyny Stefan Szczepłek postanowił to sprawdzić. Zatelefonował – a nie było to łatwe – do Włodka Lubańskiego. A ten się uśmiał, słysząc pytanie: „Grzesiu tu wiceliderem snajperów jest w lidze, a nie żadnym rezerwowym”.

Dziś łatwo sprawdzić, gdzie i jak grają nasi.

- I dobrze, że Jan Urban to sprawdza. Znalazł Wiśniewskiego, może znajdzie i innych.

Krótko mówiąc: z „urbanowej mąki” będzie chleb? Widzi pan to?

- Czy pojedziemy na mundial, to się okaże po losowaniu baraży. Jeżeli będziemy mieć odrobinę szczęścia, może się uda. A co widzę z bieszczadzkich szczytów? Że piękny San płynie. I że liście zaczynają żółknąć. Lato się kończy, jesień idzie. Oby ta piłkarska była dla nas szczęśliwa!

Rozmawiał Dariusz Leśnikowski

Grzegorz Lato (ur. 8 kwietnia 1950) – złoty (1972) i srebrny (1976) medalista olimpijski, brązowy medalista mistrzostw świata (1974), autor 45 bramek dla reprezentacji Polski w 100 oficjalnych występach; członek „Złotej Jedenastki” na 100-lecie PZPN. Dwukrotny mistrz Polski w barwach Stali Mielec. W latach 2008-2012 prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej.


Grzegorz Lato w końcu się uśmiechnął po meczu reprezentacji!   Fot. Piotr Matusewicz / PressFocus