50 sekund nadziei
O godzinie 15.24 wszyscy fani polskiej królowej sportu wstrzymają oddech - Natalia Bukowiecka stanie w blokach startowych finału biegu na 400 metrów. To jedna z niewielu już szans na medal w Tokio, tylko czy Polkę stać na… rekord kraju?
Natalia Bukowiecka zdobywała medale na dwóch ostatnich globalnych zawodach, czy w Japonii ustrzeli hat trick? Fot. PAP/Adam Warżawa
MISTRZOSTWA ŚWIATA
To będzie ostatni akord czwartkowych zmagań na Narodowym Stadionie w stolicy Japonii, z naszej perspektywy crème de la crème i jedna z nielicznych „realnych” szans na medal polskiego lekkoatlety w 20. mistrzostwach świata. Wszystko potrwa niespełna 50 sekund.
Natalia Bukowiecka dwa lata temu zdobyła na 400 metrów srebrny medal mistrzostw świata w Budapeszcie, a przed rokiem stanęła na najniższym stopniu podium igrzysk olimpijskich w Paryżu. Ustąpiła jedynie najszybszej Marileidy Paulino z Dominikany i Salwie Eid Naser z Bahrajnu. Wcześniej wynikiem 48,90 pobiła 48-letni rekord Polski Ireny Szewińskiej.
Ale w tym sezonie nie błyszczała, a pod koniec sierpnia w finale Diamentowej Ligi w Zurychu przybiegła na metę ostatnia ze słabym wynikiem 51,06. Podopieczna Marka Rożeja nie ukrywała frustracji. Ale w Tokio wyraźnie odżyła. W półfinale uzyskała najlepszy czas w sezonie - 49,67 i wygrała swoją serię. Zachowała siły na koniec dystansu i tuż przed metą wyprzedziła zwalniającą Paulino.
- W końcu „puściło”. Jest finał po takim sezonie, gdy już zaczęłam wierzyć w to, co mówili inni, że coś jest nie tak. Podświadomie wiedziałam jednak, że jestem w formie, bo to było widać na treningach, w końcu teraz było to też widać na bieżni - cieszyła się Bukowiecka.
Zawodniczka z Dominikany i Eid Naser wciąż są w formie i znów będą się liczyć, ale rekordzistce Polski i pozostałym medalistkom olimpijskim doszła w Tokio piekielnie silna konkurentka - Sydney McLaughlin-Levrone. Amerykanka jest rekordzistką świata i mistrzynią olimpijską w biegu na 400 m ppł, ale w tym sezonie chciała sprawdzić się w innej konkurencji. We wtorek poprawiła rekord USA na 48,29, choć zwolniła pod koniec biegu. - Przyznam, że nie spodziewałam się takiego rezultatu, co tylko pokazuje, że jestem w formie. Nie mogę się już doczekać finału - skomentowała McLaughlin-Levrone.
Wielu ekspertów spodziewa się, że w finale może zaatakować blisko 40-letni rekordu globu Niemki z NRD Marity Koch - 47,60, jednak McLaughlin-Levrone podkreśliła, że pierwszym celem będzie raczej złamanie bariery 48 sekund.
Wygląda na to, że by powalczyć o medal, Bukowiecka musiałaby pobiec dużo poniżej 49 sekund, czyli szybciej niż własny rekord Polski… Jak podkreśliła, w finale wiele może się zdarzyć. - Teoretycznie McLaughlin-Levrone i Eid Naser są poza zasięgiem, Paulino jest mocna, ale widziałam też biegi, że Sydney zaczynała za mocno i kończyła poza podium. Niby wiedziałam, że w finale znów będą te same nazwiska, ale już prawie uwierzyłam innym, że nie dam w tym roku rady. Na szczęście finał jest i spokojnie na niego czekam - powiedziała Bukowiecka. Niecałe 50 sekund po starcie, o 15.25, wszystko będzie już wiadome.
Oprócz finału oszczepnika Dawida Wegnera, w czwartek w kwalifikacjach skoku wzwyż wystartuje Maria Żodzik, a trzy nasze zawodniczki powalczą też w 1. rundzie rywalizacji na 800 metrów.
Tomasz Mucha, PAP
